Pustka. Cisza. Spokój. Siedzę na plaży, pośród dziesiątek łodzi rybackich. Powietrze zawinięte w sieci, które wydają się być zrobione z obłoków waty cukrowej.
Wszyscy widzieli w TV, Internecie i gazetach co stało się tu miesiąc temu. „Tu” – mam na myśli nie tylko to miejsce, ale tysiące kilometrów wybrzeża po obu stronach Morza Andamańskiego i Oceanu Indyjskiego.
Wczoraj wieczorem jadąc nabitym ludźmi, rozklekotanym autobusem z Chennai, widziałem po drodze porozbijane namioty w obozach, gdzie mieszkają poszkodowani. W całej okolicy podobnych obozów jest kilka (i pewnie dziesiątki na całym wybrzeżu). W całych Indiach powstają też sierocińce dla 2000 sierot. Około 1500 matek straciło swoje dzieci, 15000 dzieci wciąż jest poszukiwanych. W autobusie spotykam Szwajcara. Mój równolatek– współpracuje z jedną z organizacji pozarządowych zajmujących się pomocą dla ofiar tsunami. Szefem organizacji jest niewidomy guru Vashista - pokazuje mi zdjęcie człowieka w ciemnych okularach, uśmiechniętego od ucha do ucha, w jednym z obozów dla poszkodowanych przez tsunami.
Po przyjeździe do Mammallapuram Szwajcar prowadzi mnie do hotelu, w którym mieszka – Ramakrishna Lodge. Hotel jest prawie pusty i za 100 rupii mam całkiem niezły pokoik.
Potem podczas kolacji dowiaduję się paru szczegółów z życia Szwajcara. Przez sześć miesięcy w roku pracuje dla jednej z rosyjskich firm (dokładnie nie wyjaśnił czym się zajmują ale chodzi o przemysł paliwowy), a drugie sześć miesięcy jeździ po świecie (czasem jest wysyłany służbowo, bo rosyjska firma ma oddziały w wielu krajach). Już wcześniej był w Mammallapuram, więc jak tylko dowiedział się o tragedii od razu wziął wolne i przyjechał pomagać na miejscu.
Jak mówi – jego życie zmieniło się gdy przyjechał do Indii po razpierwszy i spotkał swojego guru.W Szwajcarii siedział po uszy w szambie. Stracił pracę, w jego mieszkaniu non-stop przybywała grupa znajomych a czasem nieznajomych, więc stracił i mieszkanie (sąsiedzi nie mogli znieść permanentnej imprezy). Notorycznie pod wpływem kokainy, sprzedawał gandzię, hasz, MDMA, ekstazę i LSD, tylko po to aby brać jeszcze więcej kokainy. I tak ładnych parę lat. W końcu postanowił wyjechać. Indie to niezbyt dobre miejsce aby wyjść z dragów. No i rzeczywiście, właściwie od razu po przyjeździe trafił na Goa, gdzie przez parę tygodni oddawał się różnorakim halucynogennym uciechom.
Przyszły jednak upały, więc przemieścił się na północ do Riśikeśu. Z ciekawości odwiedził jedną z aśram (świątyń) no i stało się. Człowiek, którego tam spotkał, obiecał, że będzie jego wsparciem w walce z nałogiem, jeśli tylko on sam tego zechce. No i jak mówi Szwajcar, tak się stało. Guru przekazał mu swoją energię, właściwie niewiele mówił i nic nie robił, poprostu spędził w świątyni jakiś czas. Po powrocie do kraju, nikt ze znajomych nie mógł uwierzyć w przeobrażenie. Siła woli. Bóg. Energia kosmiczna. Guru. Sam nie wiem. Ale coś w tym musi być.
Znów poprzestawiał mi się zegar biologiczny. Nie mogę spać w nocy, czytam, leżę, montuję filmy, słucham muzyki. Czekam na poranną krzątaninę za oknem i wtedy powoli zapadam w sen. I śpię do 15:00. Dziś postanowiłem w ogóle nie iść spać aby jakoś się wyregulować. Ale który to już raz z rzędu. Odkąd pamiętam poranne wstawanie było moją piętą achillesową. Wielka niemoc, wkurwienie i przestawianie budzika w nieskończoność. Przez to oczywiście miałem różnego rodzaju problemy, w szkole, na studiach a potem w pracy, z której mnie za te moje senne spóźnienia w końcu wywalili. No cóż, ja po prostu lubię sobie długo pospać, szczególnie, że moje sny są lepsze niż filmy ;)
bartpogoda.net
Podziel się tym co czytasz:
Blip Flaker Twitter Facebook Nasza klasa
< Powrót do listy historii