Ålesund zachwalany przez przewodniki jako secesyjna perła, miasto położone na wąskim półwyspie okazało się (przynajmniej dla nas) porażająco dołującą mieściną, w której zdążyliśmy się konkretnie dwa razy pokłócić. Ołowiane chmury wisiały nad obskurnym kempingiem, na którego końcu rodacy urządzili sobie spalarnię śmieci. Szybko z niego uciekliśmy i ruszyliśmy improwizując na południe.
Nie mieliśmy szczęścia w miastach Norwegii. No ale nie miasta przyjechaliśmy tu zwiedzać. Norwegia to przede wszystkim przyroda, morze i góry.
Trochę dopadł nas fiordowy blues. Zmieniliśmy kierunek jazdy w stronę gór i parków narodowych. Odbijając z głównej trasy kamperowej, której trzyma się większość osiągnęliśmy wielki spokój. Puste campingi, pojedyncze kampery. Zaskoczył mnie zwyczaj wrzucania do drewnianej skrzyneczki pieniędzy za nocleg na kempingu. Jeżeli oczywiście nie było nikogo na recepcji.
Miesiąc wcześniej wspominałem jak mało czasu mieliśmy w sumie na taki wyjazd. Pożyczając kampera trzeba liczyć się ze sporymi kosztami. To automatycznie redukuje czas jaki można spędzić w drodze. Im więcej chce się zobaczyć tym mniej się widzi.
W moich wcześniejszych wyjazdach potrzebowałem naprawdę mało pieniędzy, aby przeżyć. To była końcówka lat dziewięćdziesiątych, początek dwutysięcznych. Budżet w wysokości 10-15 dolarów na dzień był normą, a człowiek miał też więcej czasu. Czasy się zmieniły, ceny poszły w górę, na świecie pojawił się człowiek, którym trzeba się opiekować no i oczywiście podskoczyły oczekiwania.
Norwegia jako jeden z najdroższych krajów na świecie może nieźle przetrzebić budżet małej rodziny, w dodatku wegańskiej, w kamperze i w drodze. No i chcącej oczywiście jak najwięcej zobaczyć.
Genialną rzeczą w Norwegii jest prawo pozwalające na spanie gdziekolwiek się chce, byle było to 100 metrów od prywatnej posiadłości i tylko na jedną noc.
Bart Pogoda
Podziel się tym co czytasz:
Blip Flaker Twitter Facebook Nasza klasa
< Powrót do listy historii