Chiny przypominają wielką budowę. Wszystko co nowe jest dobre, a stare musi odejść do lamusa. Znikają stare dzielnice. W miejscu niskiej, tradycyjnej zabudowy jak grzyby po deszczu wyrastają monumentalne wieżowce. Wkrótce wszystkie duże miasta będą wyglądać jak Szanghaj, Hong Kong bądź Kanton. Przed igrzyskami olimpijskimi cały kraj ogarnęła gorączka poprawiania, przerabiania i tworzenia.
Pekin o 6 rano. Wilgotność prawie 100%. Czuję się średnio. Nie mogę złapać oddechu. Z nieba leje się strumieniami kwaśny deszcz. Brak koloru, monochromatyczna rzeczywistość. Monstrualne wieżowce tracą kontury w szarym smogu. Czuję się jak w socrealistycznym Blade Runnerze. Muszę wydostać się z dworca autobusowego. Dotarłem tutaj po całonocnej podróży z Qingdao, dużego portu na wschodnim wybrzeżu Państwa Środka.
Taxi. Wsiadam w jedną z nich. Oczywiście nie jest to prawdziwa taksówka, takich nie widzę w okolicach dworca. Jedynie prywatne samochody – pseudo taksówkarze robią pieniądze na lewo, nie rozliczając się z machiną biurokratyczną. Muszę się dostać do kafejki internetowej, aby ściągnąć z poczty numer telefonu do kumpla, który mieszka gdzieś w Pekinie. Targuję się z kierowcą i cena z 80 RMB spada do 30 – co okazuje się dobrym dilem. Według przewodnika internet jest gdzieś przy stacji metra, przy China World Trade Center. Wszystko idzie na razie jak po maśle. Dzwonię do Radka a ten po chwili rozmowy tłumaczy mi, że najlepiej będzie jak wsiądę w metro i zmieniając dwukrotnie linię dojadę do stacji Wudakou, skąd mnie odbierze.
Wychodzę na ulicę i szukam stacji. Wiem, że metro w Pekinie oznaczone jest niebieską literą D. Mógłbym się zapytać kogoś o drogę, ale moja znajomość chińskiego jest żadna. Po chińsku pekińskie metro to 北京地铁, a w wymowie fonetycznej Běi Jīng Dì Tiě. W końcu odnajduję betonowy kiosk. Schodzę w dół. Na ścianach billboardy reklamujące najnowsze produkty, filmy ubarwiają siermiężny wystrój stacji.
Na stacjach metra brakuje automatów do sprzedaży biletów co oznacza stanie w monstrualnych kolejkach w godzinach szczytu. Nie ma co się jednak przejmować bo kolejka posuwa się bardzo szybko. Bilety na liniach 1 i 2 kosztują 3 RMB, natomiast przy transferze na linię żółtą (linia 13) trzeba zapłacić 5 RMB. Kupuję swój pierwszy bilet, a właściwie dwa. Jeden koloru niebieskiego (na linię numer 1) i drugi żółty na linię 13, na której znajduje się stacja Wudakou. Pierwsza fala porannego szczytu.
Zaczął się nowy dzień. Pekińczycy jadą do pracy, do szkół. W wagonach nie ma klimatyzacji, nie ma czym oddychać, na czole pojawiają się kropelki potu, w parę chwil zamieniam się w objuczoną bagażem, białą a właściwie różowiutką jak prosiaczek nędzną, spoconą istotę, która myśli jedynie o jednym: opuścić to miejsce jak najszybciej. Czuję zmęczenie. Ostatnie dni to promy, autobusy, taksówki. Prawie 2 dni jechałem do Pekinu z Seulu. Dziesięć minut później już wiem, że zamiast w linię niebieską wsiadłem w czerwoną. Jechałem w kompletnie innym kierunku, na wschód. Tego poranka zgubiłem się parokrotnie. Informacje w metrze są bardzo kiepskie. Niektóre wagony mają elektroniczną mapkę z oznaczeniami na jakiej stacji znajduje się pociąg i jaka jest następna. Inne wagony mają tylko mapki w języku chińskim, a jeszcze inne w ogóle nie mają oznaczeń. Muszę się cofnąć i znaleźć odpowiedni pociąg. Przesiadka, szukanie przejścia, schody, ludzie, tłok. Mrówczy pęd przed siebie. Cisza. Nikt nie rozmawia, nikt nic nie mówi. Czuję na sobie wzrok innych współpasażerów. W końcu wysiadam na Xizhimen. Tu muszę wyjść z metra i przejść 200 metrów do budynku gdzie zaczyna się linia 13. Wagony na tym fragmencie są już klimatyzowane. Znajduję miejscówkę do siedzenia i ruszamy. Metro jedzie właściwie cały czas nad ziemią. Co mnie uderza po wejściu do wagonu, to specyficzny zapach. Zapach marihuany. Myślałem, że mam jakieś omamy i halucynacje, ale potem rozmawiałem ze znajomym, który często jeździ tą linią i miał te same spostrzeżenia. Zapach gandzi jest tak mocny, że od razu zrobiło mi się wesoło. Do dziś nie wiem skąd ta woń, za każdym razem jak wsiadałem w trzynastkę czułem się jak w coffee shopie.
Wysiadam na Wudakou skąd odbiera mnie Radek. Jechałem dwie godziny. Potem ta sama podróż zajęła mi 3 razy mniej czasu, ale już wiedziałem jak się poruszać.
bartpogoda.net
Podziel się tym co czytasz:
Blip Flaker Twitter Facebook Nasza klasa
< Powrót do listy historii