W poprzednim miesiącu przylecieliśmy na Lanzarote. W tym kontynuujemy wizytę zaczynając w miejscu, w którym skończyliśmy parę tygodni temu.
Caleta de Famara to słynna z wiatru i fal wioska. Piasek zasypuje dziurawą asfaltową drogę prowadzącą z miasteczka do osiedla mini domków, w których długimi tygodniami mieszkają surferzy z całego świata. Na północnym krańcu wyspy, pod potężnym klifem plaża San Juan - to miejsce znane z niesamowitych załamań fal, gdzie co roku w październiku odbywają się prestiżowe La Santa Pro - zawody należące do cyklu surfingowych mistrzostw świata.
W Caleta de Famara mamy wrażenie, że nic nie jest w stanie zmącić wyluzowanej atmosfery. Ludzie ze spłowiałymi od wody, wiatru i słońca włosami odpoczywają w paru skromnych knajpach. Szkoły surfingu zapraszają chętnych na nauki, za które pobierane są niewielkie opłaty. Piasek cały czas zasypuje drogę a zmęczeni surferzy ukrywają się przed wiatrem w specjalnie wydrążonych jamach.
Ruszamy dalej. Jednym z powodów, dla których jesteśmy na Lanzarote jest mezalians natury, sztuki i podejścia do przyrody. Jednym z artystów, którzy działali tu bardzo prężnie był César Manrique. W 1968 roku powrócił na swoją rodzinną wyspę, po latach wędrówki po świecie i rozpoczął działania, które miały nieoceniony wpływ na to jak świat postrzega Lanzarote.
Jako ekolog budował swoje domy w naturalnych, wulkanicznych jaskiniach. Stworzył niesamowite miejsca, takie jak Jardin de Cactus czy Jameos del Aqua (gdzie znaj-duje się hala koncertowa w grocie powstałej podczas wulkanicznych erupcji). Manrique był przeciwny reklamom, wielkim hotelom oraz industrializacji wyspy. I mu się prawie udało. Niestety w paru miejscach na wybrzeżu południowym turystyka bezpowrotnie zmieniła surowy krajobraz Lanzarote.
Bart Pogoda
Podziel się tym co czytasz:
Blip Flaker Twitter Facebook Nasza klasa
< Powrót do listy historii