Melaka – Kuala Lumpur Airport Jake jest duży. Bardzo duży. W highschool w Toronto rozbijał sobie puszki z piwem na głowie, grał w rugby i w hokeja. Żaden temat nie jest dla niego nowością. Rzeźbi jak może i nawet gdy blefuje, i on wie, że ja wiem, że on wkręca, wciska mi kit bez mrugnięcia okiem. Jego rodzina pochodzi z Ukrainy więc oczywiście rozmowa schodzi na Czarnobyl – co z tego, że Jake miał wtedy roczek – rozprawia na temat skażenia, jakby to on przyjmował jod w budzie, a nie ja. Przy kawie z rana spotykam Zulfitri Nasutiona z Indonezji. Prawimy o Iraku, Izraelu, Saddamie. On wie swoje, ja swoje. Tak naprawdę nie wiemy nic. Właściwie nie miałem ochoty gadać z innymi travellersami, ale miejsce było miłe. Melaka jest nudna i spływa potem. Próbuję zrobić jakieś zdjęcia – w dzień nie wychodzi – tłumy ludzi, przeciskają się ulicami starego-nowego miasta (wszystko w remoncie na cacy). Melaka jako najsłynniejszy przed wiekami port znajduje się nad morzem, ale cała linia brzegowa zanikła – właściwie jest tylko autostrada, za nią krzaki, beton, a potem rzędy nowiutkich budynków pełnych apartamentów dla nowych Malajów.
Jest 5 rano – idę robić zdjęcia. Pstrykam parę RAWów, ale nuda okropna więc zmykam do hotelu – wschód słońca obserwowany z dachu, pakowanie, net, śniadanie (indian cuisine, a jakże). Upał coraz większy. Zmykam na stację autobusową. Za 4 zeta bilet do... hmm… zapomniałem – w każdym razie w tym mieście dokąd pojechałem z Melaki wskakuję w bus i trafiam na lotnisko w Kuala Lumpur (70 km od centrum miasta). Idę znaleźć miejsce do spania – lotnisko stworzone wręcz do tego – cicho, czysto – mam boarding pass i 11 godzin przed sobą. Jutro Phnom Penh. Bardzo dziwnie będzie tam wrócić – ale jest parę rzeczy do zrobienia i napisania. Tymczasem podsłuchuję przybyszów z Polandii – tour d’Asia zapewne czy coś takiego. Trzy pary w wieku 30-40 lat. Wszyscy w mini-kapelusikach zbieraczy ryżu dyndających na karku. Jezu, nie wiem jak to jest, ale z daleka rozpracowałem ich narodowość (zanim usłyszałem sakramenckie „kurwa”) – oczywiście rozmowa toczyła się tylko i wyłącznie na temat tego, ile co kosztuje i dlaczego właśnie tyle, czy dobrze stoimy i czy samolot poleci tam gdzie poleci. Mowa trawa. Bardzo przerzedzona.
Zmarzłem jak pies. Podkręcili klimę do takiego stopnia, że obudziłem się o 7 rano szczękając zębami. Lotnisko pełne elegancko ubranych ludzi, którzy ciągną za sobą walizki skrzypiąc butami od Gucciego. Wydałem wszystkie ringgity. Mam nadzieję, że śniadanie w samolocie będzie zjadliwe.
www.bartpogoda.net
Podziel się tym co czytasz:
Blip Flaker Twitter Facebook Nasza klasa
< Powrót do listy historii