Caracas. Czasem słońce czasem deszcz. Zbliża się pora deszczowa, choć kto wie, jak to teraz jest z tym klimatem. Właściwie już dawno temu przestałem zwracać uwagę na to czy jest zimno czy ciepło, czy pada deszcz czy śnieg. Ważne abym czuł że żyję.
Stałem na lotnisku w Caracas z myślą, że mam przed sobą 1,5 miesiąca w Kolumbii i nie mogę tego spieprzyć. Tymczasem tkwiłem w Wenezueli, bez planu i pomysłu jak dalej jechać. Nie wiedziałem też gdzie będę tej nocy spać. Pokręciłem się po lotnisku. Była godzina 16.00 - właśnie przejechałem z centrum na lotnisko i teraz, mając w perspektywie trzygodzinny powrót do miasta, zrobiło mi się ciemno przed oczami. Korki są ogromnym problemem w Caracas. Aby zdążyć na samolot należy udać się na lotnisko na 5 godzin przed planowanym wylotem - a i tak nie jest wcale pewne, że odlecisz. Na lotnisko prowadzą dwie drogi. Jedna przez slumsy, przez góry, a druga dołem, przez okolice zawalonego mostu, zniszczonego przez lawinę błotną - teraz pozostaje czekać 40-50 minut na jednym przesmyku.
Pani w informacji turystycznej w minutę załatwiła mi nocleg za 40 tys. boliwarów. Podała mi adres i zakomunikowała, że mogę dojechać do centrum autobusem lokalnym za 10 tys. boliwarów - to jest za 10 razy mniej niż taksówką. Dlaczego w ogóle wspominam o cenach? Nie lubię tego robić. Ale to co się dzieje w Wenezueli zaczyna przypominać mi Kubę. Oficjalny kurs wymiany dolara to 2150 boliwarów za 1$. Na czarnym rynku 3500 boliwarów za 1$. Wybierając kasę z bankomatu oczywiście wymieniam po tym gorszym kursie. Automatycznie ceny robią się kosmiczne. Jak to jest, że w kraju gdzie benzyna kosztuje 8 polskich groszy za litr przejazd taksówką z lotniska po oficjalnym kursie to 40 dolarów? Paradoksy można długo mnożyć...
C.d.n.
www.bartpogoda.net
Podziel się tym co czytasz:
Blip Flaker Twitter Facebook Nasza klasa
< Powrót do listy historii